niedziela, 20 października 2013

Rozdział VIII: Bo żyć, to nie znaczy istnieć...

"Kiedy twoja dusza, znajdzie duszę, 
Na którą czekała...
Kiedy ktoś wchodzi do twojego serca przez otwarte drzwi
Kiedy twoja ręka, znajdzie rękę,
Przeznaczoną do uścisku...
Nie odpuszczaj..."
Demi Lovato - Heart by Heart

 Camilla:

 Szybko oderwałam się od Brodwaya, walnęłam go lekko w policzek i wybiegłam z Resto. Jak on mógł coś takiego zrobić? Przecież dobrze wiedział, że już nie będziemy razem, więc czemu on to zrobił? Cały czas biegłam w stronę parku. Oczy miałam we łzach, a nogi bolały mnie od biegu. Kiedy tylko zauważyłam ławkę pod drzewami, zwolniłam bieg i usiadłam na niej. Dlaczego on to zrobił? To wszystko między nami... to się rozpadło i on o tym dobrze wiedział.
 - Cami! - usłyszałam czyjś krzyk.
 Nie odwróciłam się. Cały czas miałam żal do tego wszystkiego.
 - Zostaw mnie - odpowiedziałam wtulając głowę w kolana.
 Ale to nic nie dało. Ktoś podbiegł do mnie i usiadł na tej samej ławce. Nie mogłam nic zrobić. Nadal trzymałam głowę nisko i nie odchylałam jej nawet na milimetr.
 - Cami nie ma się co przejmować - powiedział ten głos.
 Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że to nie był głos Brodwaya. Odwróciłam lekko głowę i zobaczyłam, że siedzi tam sam Xabier i patrzy się na mnie takim słodkim wzrokiem.
 - Nie ma co wylewać łez. - powiedział i podał mi chusteczkę.
 Uśmiechnęłam się i wytarłam oczy. 
 - Dzięki - odpowiedziałam i spojrzałam się na niego.
 - Wszystko już dobrze? - spytał po chwili.
 Kiwnęłam lekko głową i wstałam z ławki, a Xabier razem ze mną.
 - Dzięki, że za mną pobiegłeś.
 Chłopak uśmiechnął się, a ja spojrzałam mu w jego piwne oczy.
 - Cóż, nienawidzę takich ludzi jak on.
 On spojrzał na mnie, a nasze spojrzenia się spotkały. Zatrzymaliśmy się i spoglądaliśmy sobie w oczy. Nagle rzuciłam mu się na szyję i wtuliłam się w jego koszulkę.
 - Dziękuję ci za to...
***
 Maxi:

 Już od kilku minut szedłem w stronę Resto. Miałem tam mieć przynajmniej jedną dobrą rzecz, ale też niemiłą informację.
 Kiedy tylko wszedłem do środka, wszystkie oczy zwróciły się do mnie. Szybko podszedłem na drugi koniec baru i wziąłem mikrofon.
 - Słuchajcie, ogłoszenie mam - powiedziałem głośno. - Dzisiaj zajęcia zostały odwołane.
 - Ze względu? - spytał Leon który dopiero co wszedł do Resto z Violettą.
 - A to mnie się pytasz?
 Rozejrzałem się po barze i zobaczyłem, że przy jednym stoliku siedzi Naty, który patrzy na mnie tym swoim słodkim spojrzeniem i pięknym uśmiechem. Nie zastanawiając się dłużej zszedłem ze sceny i podbiegłem do niej. Kiedy tylko byłem blisko jej stolika, przede mną pojawiła się Ludmiła.
 - A ty gdzie idziesz raperze? - spytała się szybko.
 Kiedy tylko ją usłyszałem, mój uśmiech od razu spełzł mi z twarzy. Czy one nigdy nie chodziły nigdzie same?
 - A no wiesz.... do wyjścia? - powiedziałem i wskazałem ręką na drzwi.
 - To nie będę ci przeszkadzać - odpowiedziała i popatrzyła na mnie takim dziwnym wzrokiem, że nabrała mnie ochota, żeby wyjść. Ruszyłem w stronę drzwi, ale na chwilę odwróciłem wzrok w stronę Naty która nadal patrzyła się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Pokiwałem lekko głową w jej stronę i wyszedłem z Resto. Stanąłem przed wejściem i spojrzałem w niebo. Dlaczego to wszystko musi się tak komplikować? Czy one naprawdę muszą być takie nierozłączne? Zrezygnowałem ze wszystkiego i pobiegłem do domu.
***
 Leon:
 
 Szkoda, że odwołali zajęcia. Chociaż to oznaczało więcej czasu z Violettą.  - Leon, muszę wracać do domu - powiedziała Violetta odkładając telefon od ucha.
 - To pójdę z tobą, przecież twój ojciec mnie lubi - odpowiedziałem biorąc ją za rękę i patrząc jej w oczy. - Przynajmniej ja tak myślę.
 Dziewczyna uśmiechnęła się i pociągnęła mnie za rękę w stronę drzwi.
 - Vilu, chciałbym się ciebie zapytać, czy nie chciałabyś się ze mną umówić?  - Na taką randkę? - spytała patrząc na mnie podejrzliwie.
 - Aha.
 - No jasne. Leon czemu miałabym nie chcieć? Przecież jesteśmy razem.  

 Uśmiechnąłem się i złapałem ją jedną ręką na biodrach. To ona dawała mi takie szczęście jak nikt inny.
 Kiedy tylko dotarliśmy do jej domu, otworzyłem jej drzwi i przepuściłem ją do środka.
***
 Violetta:


 Kiedy weszliśmy do środka, zobaczyłam, że na środku stoją walizki mojego ojca. Co my znowu wyjeżdżamy?
 - Tato, co się dzieję? - spytałam podchodząc do niego razem z Leonem. 
 - Violetto muszę wyjechać na spotkanie biznesowe. Zostawię was....
 - Nas? 
 Z kuchni wyszedł uśmiechnięty Federico. Uśmiechnęłam się, pobiegłam do niego i rzuciłam się mu na szyję.
 - Nie mówiłeś, że będziesz u nas znowu mieszkał - powiedziałam patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.
 Fede nic nie odpowiedział tylko wzruszył lekko ramionami i odwrócił się w stronę taty. 
 - No więc zostawiam was z Angie, Olgą i Ramallo. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze zachowywać. 
 - Za ile wyjeżdżasz? - spytałam szybko. 
 - Właściwie to za chwilę. - powiedział chwytając walizki i podchodząc do drzwi. 
 Podbiegłam do niego i otworzyłam mu je. Tata uśmiechnął się do mnie i pożegnał się całując mnie w czoło. Leon spoglądał na mnie i uśmiechał się lekko.
 - No, to mamy wolną chatę - powiedział Federico i pobiegł do swojego pokoju.
 Uśmiechnęłam się na jego słowa. Leon podszedł do mnie i powiedział:
 - Widzisz? Jednak ci ufa.
 Spojrzałam mu w oczy, po czym przytuliłam go. Miał rację. Mój ojciec się zmienił. I to na lepsze.
 - Muszę lecieć - powiedział i spojrzał na mnie z czułością w oczach. - Zobaczymy się jutro moja piękna.
 Chłopak podszedł do drzwi i otworzył je.
 - Do jutra mój słodziaku - powiedziałam całując go lekko w usta.
 Zamknęłam drzwi po czym pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Chwyciłam zdjęcie Leona i popatrzyłam na niego. Był taki słodki... Przycisnęłam zdjęcie do siebie i zamknęłam oczy, myśląc o moim księciu z bajki.
***
 Federico:

 Leżałem na łóżku z gitarą na rękach i patrzyłem się w biały sufit. Cały czas myślałem o Ludmile. Przejechałem ręką po strunach gitary, które zabrzęczały równo. Usiadłem na krawędzi łóżka i oparłem gitarę na nodze. 

E la terra puó
Essere il cielo!
E’ vero!
E’ vero!

Se mí abbraccí
Non ho píú
Paura...
Dí amartí,
Davvero!

E lo leggo neí
Tuoi occhi.
Ti credo!
Ti credo!

 Spojrzałem na mój instrument. Ręce bolały mnie od grania jak nigdy. Spróbowałem zagrać solówkę. Położyłem palce na strunach a drygą ręką szarpałem za nie. Zagrałem może kilka nut i odciągnąłem ręce. 
 - Cholera! - krzyknąłem i złapałem się za dłoń. 
 Odłożyłem gitarę i znów położyłem się na łóżku. Podłożyłem ręce pod głowę i zapatrzyłem się na ścianę. Po chwili zamknąłem oczy. 
 Nagle przede mną pojawiła się Ludmiła, która uśmiechała się do mnie. Uśmiechnąłem się przez sen i nie chciałem się już więcej budzić.
*** 
 Brodway:
  
 Siedziałem w swoim pokoju nad keyboardem już od kilku minut. Może i początek mojego planu nie wyszedł, ale to jeszcze nie koniec. Zależało mi na niej i nie zamierzałem odpuszczać. Nacisnąłem kila klawiszy instrumentu. To wszystko, co było między nami... no cóż, według niej się rozpadło w wakacje, ale ja wierzyłem, że i tak będziemy razem. 


***
 Miguel:

 Park w Buenos Aires był naprawdę piękny. W Ameryce było kompletnie inaczej. Usiadłem na jednej ławce i spojrzałem na zegarek. Czemu on jeszcze nie przychodził? Przecież się umówiliśmy... Rozejrzałem się wokoło po czym spojrzałem w niebo. Nagle na ławce usiadł wysoki chłopak w czarnej bluzie. 
 - Masz? - spytałem nie patrząc na niego.
 Chłopak rozejrzał się i podał mi małą torebkę. Pokiwałem głową i schowałem ją do kieszeni po czym wyjąłem zwitek banknotów. 
 - Wszystko się zgadza? - zapytał mężczyzna. 
 Pokiwałem głową na znak, że tak. Tamten schował pieniądze w bluzę i podał mi rękę. 
 - Miło robić z tobą interesy - powiedział kiedy ściskałem mu rękę. - Jakby coś masz mój numer. 
 I odszedł. Wstałem i odszedłem w przeciwnym kierunku. Wyciągnąłem torebkę i spojrzałem na biały proszek w środku. Uśmiechnąłem się sam do siebie. Tego mi właśnie brakowało.
***
Jej, to już kolejny rozdział, który no... przyznam łatwo mi się pisało. Nawet nie wiecie, jak przyjemnie mi się to pisało. A chyba najfajniej to ze strony Federico. Po prostu uwielbiam pisać z jego perspektywy. Jest trochę Leonetty, Naxi, Xabiera i Cami, no i jest jeszcze Brodway i jego plan... Jedną z wielu rzeczy które postanowiłam wprowadzić, to chłopak uzależniony od narkotyków. Dlaczego? Cóż, o tym dowiecie się później w następnych rozdziałach... I tu jest jeszcze dla was takie ogłoszenie, że niedługo odbędzie się ankieta, z kim ma być Camilla.... Chyba wiadomo kto w niej będzie uczestniczył :-D.... No i będzie też głosowanie, z kim ma być Fran... Ale to później, tak gdzieś po 10 rozdziale... No więc jeszcze raz dziękuję za wszystkie wejścia ( jest ich prawie 1000 :-D jejej!!! ) i za komentarze... no jest ich mało, więc od dzisiaj wprowadzam zasadę, która pojawi się na samym dole postu pod każdym rozdziałem... No więc kolejny rozdział postaram się, żeby pojawił się jakoś w środku tygodnia... Więc do zobaczenia w kolejnym poście :-D
/~~Kriena

CZYTASZ = KOMENTARZ ♥

8 komentarzy:

  1. świetny ♥
    Lu i Fede kocham :**
    genialny i chcę next <3
    zapraszam również do mnie na przeczytanie ostatniego rozdziału pierwszego opowiadania :*
    MARCELA *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :-D
      Dzięki że tak uważasz...
      Pozdrawiam
      Kriena

      Usuń
  2. Narkotykii ? boooski rozdziaaaał <333

    OdpowiedzUsuń
  3. Aha, aha, aha!
    Fede myśli o Luuuuu ;*
    Poza tym mam mieszane uczucia. Brodwaya nie lubię, never happend.
    Co do Miguela... Nie ładnie! A żeby ci palce zdrętwiały!

    OdpowiedzUsuń

Translate